Damian Janus
Czym jest sfera wewnątrzpsychiczna? (2)

Nie można jednak zapomnieć, że dusze są czymś innym niż człowiek, i że w związku z tym niedopuszczalne byłoby przykładanie do nich tej samej miary, co do ludzi. Dla dusz bowiem nieustające pławienie się w rozkoszy i jednocześnie we wspomnieniach o ich ludzkiej przeszłości oznacza największe szczęście. Są one przy tym w stanie we wzajemnych kontaktach wymieniać swe wspomnienia i za pomocą boskich – można powiedzieć wypożyczonych w tym celu – promieni dowiadywać się o stanie tych żyjących jeszcze na ziemi ludzi, którymi się interesują: ich krewnych, przyjaciół itp., a po ich śmierci prawdopodobnie uczestniczyć w podciąganiu ich do szczęśliwości.

Daniel Paul Schreber

Dlaczego mózg tak często wydaje się ważniejszy niż umysł? Przekonanie, że najgłębszej prawdy o ludzkim zachowaniu, o naturze myślenia, emocji czy motywacji można dociec poprzez badanie struktury i funkcji tego narządu jest powszechne. Od szpalt magazynów dla kobiet, po prace naukowe najpopularniejszą ontologią jest materialistyczny monizm. Dla wszystkich jest jasne, że należy szukać „materialnego podłoża” każdego procesu psychicznego jako oczywistego rozwiązania jego zagadki. Gdy miłość lub ADHD da się powiązać ze stężeniami substancji biochemicznych lub aktywnością określonych obszarów w mózgu, stają się dla nas zrozumiałe. Tak przynajmniej chcemy wierzyć. Rzadko myślimy o tym, że sprawy mogą być bardziej skomplikowane: że nieraz widać tylko korelacje a nie przyczyny, że wyniki badań są funkcją przyjętej metodologii, że zrozumienie jest jedynie częściowe, że teorie się zmieniają, że istnieją preferowane sposoby wyjaśniania (paradygmaty, akademickie mody, polityczna poprawność) itd.

Mózg, jako obiekt materialny, dobrze przystaje do stylu i dorobku tak nauk ścisłych, jak i biologicznych. Także lepiej wpisuje się w codzienne doświadczenie i potoczne style rozumowania. Funkcjonujemy bowiem przede wszystkim w świecie ciał fizycznych i działań na przedmiotach. Mamy natomiast prawdziwy kłopot z ulokowaniem w zbiorze naszego doświadczenia czegoś takiego, jak świadomość, psychiczność czy duch. Myślenie o tej sferze – myślenie ważkie poznawczo, a nie jedynie impresyjne – natrafia zawsze na trudności. O ile w przypadku badania ciał mamy poczucie, iż nasze poznanie jest trwałym i obiektywnym osiągnięciem, o tyle w przypadku wszelkiego „ducha” stale czujemy się na grząskim gruncie. Stąd bierze się, między innymi, tak wielka popularność neuronauki, genetyki czy endokrynologii, jako dyskursów mających nam tłumaczyć zagadkę nas samych i naszych bliźnich. W „materialnym podłożu” neuronów i genów poznająca myśl uzyskuje wreszcie poczucie osiągnięcia czegoś trwałego i bezdyskusyjnego. Oczywiście, w swych głębszych procesach oraz w swej istocie materia jest równie niepoznana i tajemnicza jak wszystko inne. Ale to już inna historia. Ważnym aspektem popularności wyjaśnień materialistycznych jest względna prostota ich podstawowych schematów – stężenia hormonów, połączenia neuronów, czy „zapis w genach” stanowią bardzo proste figury poznawcze, odwołujące się do podstawowych, codziennych doświadczeń.

Mimo całej swej komplikacji i rozbudowania, współczesne biologiczne podejście do psychiki (i biomedyczne do jej patologii) nie różni się zasadniczo od poglądów dominujących w wiekach ubiegłych. Nie jest dalekie choćby od myślenia Ludwika Perzyny (1742-1812), nazywanego prekursorem psychiatrii polskiej (Rothe, 1892, s. 769), który twierdził, że: „zbytnie krwi zgęstnienie, soki ciała zamącone, i gęstość żółci czarnej, zdają się być fundamentem tej choroby [psychicznej - D. J.] [...]” (Perzyna, 1793, s. 197). Mamy tutaj więc ciało i jego zaburzenia jako podstawę zaburzonych funkcji psychicznych. Perzyna stwierdzał dalej, że przyczyny tych stanów somatycznych mogą być psychologiczne, takie jak „[...] usilność długotrwała w naukach, rozmyślania głębokie, troski, starania, zabiegania, miłość, wlepienie całego umysłu w jakową szczególną rzecz, niedosypianie, religia źle rozumiana, pognębienie umysłu gwałtowne, przypadek jakowy smutny, usadzenie się i zbyteczne silenie na co”. Jednak oddziaływanie tych psychologicznych czynników polega dla Perzyny zasadniczo na spowodowaniu zmniejszenia „płynności” owych soków cielesnych. Jest ono więc sprowadzone do czynnika wyzwalającego. Stanowisko takie jest identyczne z dominującym obecnie w myśleniu medycznym i akademicko-psychologicznym. Czynnik psychologiczny jest bagatelizowany lub symplifikowany, sprowadzony do niespecyficznych oddziaływań (do jakich należy na przykład „stres” psychologiczny).

A jednak mechanizmów naszego życia psychicznego nie poznamy badając jedynie mózg. Biologiczne, obiektywne metody nie ujawniają wielu zjawisk tego życia. W ramach obserwacji psychoterapeutycznej zauważamy bogactwo przebiegów psychicznych, o których nie ma wzmianki w pracach poświęconych neuropsychologii czy neurobiologii. Ewentualne rozważania na temat ich „mózgowego podłoża” byłyby czczym teoretyzowaniem, gdyż owe przejawy życia psychicznego już jako takie stawiają opór próbom zrozumienia, a nawet jasnego ich dostrzeżenia. Zanim bowiem zbadamy istotę danego przejawu życia psychicznego, musimy ów przejaw zaobserwować. A to w przypadku innego podejścia do człowieka niż psychoterapeutyczne (z jego określoną techniką, a także z nastawieniem jakie wzbudza w jednostce) może okazać się niemożliwe. Aby badać życie psychiczne musimy mieć do niego dostęp, musimy też potrafić je dostrzec i „poczuć” na tyle, aby w ogóle móc zacząć o nim mówić. Nie sprowadza się ono wyłącznie do tego, co w każdej chwili możemy sobie prosto unaocznić, odkryć pod takimi pojęciami, jak „emocje”, „myśli”, „fantazje”, „agresja”, „miłość macierzyńska”, „pożądanie płciowe”, „halucynacja” czy „silna wola”. Zawiera także nieznane w ogólnospołecznym dyskursie elementy. Mimo, że na ogół nasze życie codzienne (życie rodzinne, życie społeczne, życie zawodowe) uznajemy za przejaw i realizację psychicznego poziomu życia, to jednak gros życia psychicznego jest ukryty i nie ujawnia się na tych płaszczyznach. I nie chodzi tylko o to, że ludzie „nie mówią wszystkiego”, „zakładają maski”, „nie pokazują prawdy o sobie”. Mamy bowiem niewielki świadomy kontakt zarówno z własną, jak i z cudzą psychiką. Choć oczywiście zdaje nam się, że stale z nią obcujemy.

Największym wkładem psychoanalizy, jej inwazją w cywilizację, było odkrycie życia psychicznego jako tworu autonomicznego, rozbudowanego i ukrytego. Psychoanaliza nie tyle pokazała, że człowiek ma jakąś nieświadomość, było to sygnalizowane już wcześniej, co stanęła wobec odkrycia, że człowiek jest nieświadomością, że jego życie w ogromnej mierze jest życiem nieświadomym. Odkrycie to do dzisiaj nie zostało w pełni przyswojone i zaakceptowane. Jest to zresztą zrozumiałe. Instytucje społeczne i prawne oraz codzienne międzyludzkie relacje oparte są na innej wizji człowieka. Na wizji psychiki, w której ludzie są „bardziej” podmiotowi, „bardziej” świadomi, „bardziej” wolni, i wreszcie „bardziej” do siebie podobni (niż są w rzeczywistości, przy głębszym oglądzie). Także mechanizmy psychiczne, a więc mechanizmy obronne naszego ja, siły wyparcia, introjekcji czy rozszczepienia stale podtrzymują tę wizję. Wszystkie te procesy mieszczą się w szerszym procesie, który nazywam zwijaniem.

Rezultatem jest obowiązująca powszechnie wizja człowieka, pewien „model standardowy” psychiki. Model ten funkcjonuje powszechnie choć jest co najmniej niepełny, jeśli nie zupełnie błędny. Nazywam go modelem aparatu poznawczo-wykonawczego (apw). [1] Jest on tak wpisany w powszechne doświadczenie, że wydaje się nie istnieć. Zdaje nam się bowiem, że po prostu „widzimy jak jest” a nie, że posługujemy się jakimś „modelem”. Musimy więc uświadomić sobie, że w ramach codziennych międzyludzkich kontaktów i przedmiotowych doświadczeń wytworzyliśmy sobie jednak pewną wizję innych, a także nas samych. Wizję, którą traktujemy jak oczywistość. Obcując z sobą oraz z innymi ludźmi jesteśmy przekonani, że psychika w swoim zasadniczym obrazie jest znana. Oczywiście, uznajemy różne jej „tajemnice” (w rodzaju telepatii itp.), zastanawiają nas niezrozumiałe „motywy” seryjnych morderców czy natura miłości, jednak zdaje nam się na ogół, że podstawowy schemat psychiki jest jasny. Jest to jakiś zespół cech, konglomerat dość oczywistych potrzeb, może też jakaś „podświadomość”. Dosyć jasne jest to, gdzie zaczyna i kończy się podmiotowa wolność i odpowiedzialność. Nie mniej jasna jest kwestia etyki – niepodważalne jest choćby to, że istnieją ludzie „źli” oraz „zacni i dobrzy”. Mimo wszelkich różnic, wedle tego modelu myślimy o bliskich i znajomych, zgodnie z nim stanowi się prawa, prowadzi badania psychologiczne i plotkuje.

Ten modelprzeciwstawiam głębszemu spojrzeniu na człowieka, które określam jako spojrzenie od strony psychiki per se (psychiki w sobie,psychiki jako takiej) - pps. W koncepcji apw psychika jest „na służbie” czegoś, co na ogół identyfikujemy jako „jednostkę”, „osobnika” lub „tego pana” („panią”) itp. Podmiotem ludzkim jest tu ów „zewnętrzny” osobnik. Psychika jest jego wyposażeniem. W przypadku psychiki w sobie sytuacja jest inna. Nie działa ona jedynie „dla czegoś”, jej podstawową funkcją jest działanie „dla siebie” (pomińmy na razie możliwe nieścisłości znaczeniowe). Gdy rozpatrujemy człowieka od strony osobnika, widzimy go jako próbującego jakoś urządzić się w świecie: unika on chłodu i szuka odzienia, łaknie pokarmu, chce zachować swe istnienie, obawia się zagrożeń i potrzebuje towarzystwa. Na poziomie psychiki w sobie podmiot lokuje się i „urządza” w świecie wewnętrznym. Tutaj psyché nie jest aparatem działającym na rzecz bio-psycho-społecznej jednostki, lecz rzeczą autoteliczną. Na przykład wszystkie opory, jakie manifestuje pacjent w terapii nie dają się zrozumieć w ramach wizji apw. Gdyby psychika była w pełni usłużna „osobnikowi”, nie występowałaby chęć cierpienia i opór przed wyzdrowieniem. Nie byłoby tego, gdyż zdrowie i sprawność są zawsze dla „osobnika” lepsze niż cierpienie i ułomności.

Konieczność porzucenia dotychczasowej wizji podmiotu (apw) i szukania go w „innym miejscu” wynika z faktów jakie odkrywamy podczas leczenia psychoterapeutycznego. Najważniejsza jest obserwacja, iż gros życia psychicznego osoby nie jest „wyjawiana” podczas codziennego życia. Aby psyché ujawniła się w swej krasie i rozbudowaniu, konieczne są pewne szczególne warunki. Przypomina to ewentualny odczyt wiadomości od obcej cywilizacji – aby w ogóle dostrzec, że coś jest informacją a nie szumem, trzeba rejestrować impulsy przez długi czas. Potem spojrzenie na cały zespół tych, jakże słabych i pozornie przypadkowych sygnałów ukazuje ich sens. Widzimy, że stoi za nimi inteligencja, a nie kosmiczny przypadek. Jest to dość dobra analogia psychoanalizy. I podobnie jak człowiek patrzący w niebo nie dostrzega inteligentnych sygnałów, tak samo stosując potoczne metody nie widzimy [nieświadomej] psychiki.

Najprostsze sytuacje mogą być punktami wyjścia do ukazania tego, o czym mówię. Osoba z depresją spotyka się z niezrozumieniem otoczenia, które dziwi się, że „mając ręce i nogi”, „męża i dzieci”, nie potrafi „wziąć się w garść”; nie rozumiemy zachowania osoby z nerwicą lękową i agorafobią, której „nic nie grozi”; traumy z dzieciństwa, u osoby której rodzice „nigdy go nie bili”, a zawsze „starali się tłumaczyć”. Nie potrafimy zbliżyć się do zrozumienia tych stanów, gdyż na przeszkodzie staje potoczne rozumienie funkcjonowania człowieka. Widzimy go jako byt w zasadzie biologiczny, z psychiką jako rodzajem dodatku. Idzie tu o fakt niewspółmiernego rozwoju naszego rozumienia wymagań fizjologicznych organizmu, w stosunku do rozpoznania wymagań i procesów psychicznych. O ile wiemy dużo na temat roli witamin, mikroelementów, diety, hormonów, ciśnienia atmosferycznego czy czekolady, o tyle nasza znajomość czynników życia psychicznego jest nikła. Ogół wie coś o negatywnym wpływie „stresu”, „przepracowania”, „wstrząsów psychicznych” oraz „trudnego dzieciństwa” czy „molestowania”, jak i o pozytywnym wpływie „relaksu”, „poczucia bezpieczeństwa” czy doznawanego w dzieciństwie „ciepła”. Psychopatologia jednak nas zaskakuje. Uświadamia, że poziom takich rozumowań jest zbyt płytki by coś pojąć. Na bazie tak uproszczonego obrazu życia psychicznego nie sposób zrozumieć jego zaburzeń, bowiem ich zasadniczym rysem jest to, że wyłamują się z ram potocznego rozumowania. Dopóki człowiek funkcjonuje w miarę normalnie, ukrywa głębsze pokłady swej psychiki za zasłoną społecznego konwenansu, jest po prostu „dobrze przystosowany”. Gdy jednak mówimy bardziej szczegółowo o psychice ów świat „potocznego”, dobrze przystosowanego człowieka nie wystarcza. Zastosowanie kategorii z obszaru jego życia i myślenia nie pozwoli nam wniknąć ani w meandry rozwoju psychiki dziecka, ani w większość sił kształtujących problemy psychiczne. Potrzeba nam nowego, wnikliwszego spojrzenia. Tak więc, na przykład, to co kształtuje psychikę dziecka, to nie tylko (i nie przede wszystkim) to, co bezpośrednio obserwowalne w postawie rodziców (np. czy krzyczą lub biją, albo jaki rodzaj treści wpajają dziecku), lecz czynniki „rozmyte”. Elementy trudno uchwytne, bo funkcjonujące poza tym, co potoczne, czyli poza ustrukturowanym przez nawyk i konwenans rozumieniem relacji międzyludzkich oraz procesu wychowawczego.

Interesujące nas zagadnienie ukrytego życia człowieka (ukrytego podmiotu) po raz pierwszy pojawia się u Freuda. Swój artykuł p.t. Uwagi na temat dwóch zasad procesu psychicznego rozpoczyna on od stwierdzenia, iż z nerwicą związany jest proces odchodzenia chorego od realnego życia, wyobcowywania go z rzeczywistości (Freud, 2007, s. 7 – 14). Powołuje się także na obserwację Pierre’a Janeta, który mówił o utracie „de la fonction du réel” przez neurotyków. Dalej wskazuje też na stan psychozy, gdzie halucynacje niejednokrotnie zdają się negować fakty i budować rzeczywistość pozbawioną tego, czego chory chciałby uniknąć. [2] W ten sposób Freud wprowadza nas w fundamentalną koncepcję - a właściwie w zasadnicze odkrycie psychoanalizy - „procesu pierwotnego” i „wtórnego”.

Freud w rzeczonym artykule pisze o dwóch „zasadach” którymi kieruje się nasza psychika: zasadzie rozkoszy oraz zasadzie rzeczywistości. Rozróżnienie to jest bliskie jego podziałowi na nieświadomość (nśw) i świadomość (św). Procesy nieświadome kierowane są przez mechanizm unikania braku rozkoszy (zasada przyjemności). Są one bardziej pierwotne od tych, którymi kieruje wzgląd na rzeczywistość (zasada rzeczywistości). U podstaw psychicznego funkcjonowania jest pragnienie rozkoszy i braku cierpienia, bez ingerowania w cokolwiek poza podmiotem. To wnętrze jest miejscem przepływu rozkoszy, jej producentem, konsumentem i dystrybutorem.

Świadome kalkulowanie tego-co-na-zewnątrz (uwaga, celowe działania, myślenie, przewidywanie) ma być onto- i filogenetycznie późniejsze. Zdaniem Freuda, ten „wtórny” rodzaj aktywności psychicznej jest modyfikacją pierwszego, powstałą w wyniku kontaktu z mającą własne prawa i wymogi rzeczywistością zewnętrzną. Takie ewolucyjne ukazywanie tych procesów wydaje się jedynie względnie poprawne - faktem jest istnienie i współwystępowanie tych procesów - ich czasowy i ewolucyjny rozwój to spekulacja. Z całości dzieła Freuda, a przede wszystkim z obserwacji psychoterapeutycznej wynika, że następstwo obu procesów jest raczej „logiczne” niż ewolucyjne. Proces pierwotny trwa, i nie znika ani w toku ontogenetycznego rozwoju, ani po każdorazowym wybudzeniu się ze snu. Ja nigdy nie staje się wolne od tego. Zdaniem Freuda, dopiero zetknięcie się ja z frustracją i oporem świata zewnętrznego wymusza kształtowanie się zasady realności. Jednak to zetknięcie jest nieuchronne i towarzyszy człowiekowi „od zawsze”. Nieświadomy proces pierwotny odbywa się stale, jest to sen świadomości czuwającej. Jest to życie psychiki jako takiej.

Freud oczywiście uznawał wielką wagę pierwotnego typu psychicznego funkcjonowania. Mimo, że w jego późniejszych dziełach koncepcja ta nie pojawia się explicite bardzo często, jest to sedno psychoanalitycznego widzenia człowieka. Proces pierwotny wyznacza tę część naszego życia, która jest życiem w fantazji. Oczywiście w fantazji rozumianej psychoanalitycznie, a więc szerzej niż potocznie. W istocie Freud jako pierwszy wskazał, że żyjemy życiem podwójnym. Jedną nogą jesteśmy w realności (jakąkolwiek filozoficzną trudność sprawiało by nam jej zdefiniowanie), drugą – w świecie wewnętrznym, gdzie żyjemy wewnątrz nas samych. Znaczenie tego nie ogranicza się do stwierdzenia, iż w człowieku istnieją nierealistyczne fantazje oraz bezmyślne dążenie do przyjemności. Znaczenie Freudowskiego podziału nie jest też tak banalne, jak stwierdzenie, że pragnęlibyśmy mnóstwa dziwacznych, niemożliwych lub aspołecznych zaspokojeń, jednak zewnętrzna rzeczywistość staje nam na przeszkodzie i domaga się pohamowania. Stwierdzenia te, chociaż poprawne, nie oddają ogromnej wagi dokonanego rozróżnienia. Odkrycie Freuda oznacza, że my rzeczywiście żyjemy w tych fantazmatycznych światach.

Uwidacznia to problem nerwic. Potoczne podejście do nerwicy nie daje jej zrozumienia. Właśnie dlatego, że istota nerwicy rozgrywa się w „innym świecie”. Tam, gdzie jesteśmy neurotyczni, tam jesteśmy oderwani od rzeczywistości. Dlatego kategorie i style rozumowania zakotwiczone w świecie zewnętrznym nie nadają się do jej wyjaśnienia. Neurotyk nie cierpi z powodu świata. Nie cierpi przez rodzinę, pracę, a nawet objawy. Neurotyk cierpi przez „samego siebie”. Cierpi przez „miejsce jakie zajmuje w świecie”, przez „miejsce, z którego świat ogląda”. Cierpi przez „swój świat”. Neurotyk cierpi, gdyż „uznał”, że jedynie w tym „miejscu”, w którym się znajduje może osiągać rozkosz i unikać lęku oraz przykrości. Uznaje, iż w tym miejscu jego fantazje i rzeczywistość najbardziej zbliżają się do siebie. A jednocześnie „miejsce” to okazuje się z wielu względów nie do życia.

Freud odróżnił „pierwotny” i „wtórny zysk z choroby” (Freud, 2001, s. 101). To rozróżnienie wpisuje się w schemat podziału na procesy wtórne i pierwotne, a w zasadzie jest z nim niemal identyczne, tyle że dotyczy węższego obszaru zjawisk (nie wiem czy sam Freud zwracał na tę zbieżność uwagę). Wtórne zyski z choroby to zainteresowanie otoczenia, możność wymigania się z pewnych obowiązków, a także sprawy takie jak choćby renta chorobowa. Zyski pierwotne to co innego. Tu zaczyna się prawdziwa psychoanaliza. Freud mówi, że zysk pierwotny można określić mianem „wewnętrznego, psychologicznego” (Freud, 2001, s. 101). Czyż to nie interesujące? Przecież zwykle takie sytuacje, gdy ktoś robi coś by „zwrócić na siebie uwagę”, albo czuje się gorzej, gdy musi iść do pracy także określamy jako uwarunkowane „psychologiczne”. Tu jednak idzie o coś bardziej „wewnętrznego” – o zysk przyjemności (braku cierpienia), jaki osiąga ja. Ja samo w sobie i samo dla siebie.

Jak rozumieć wspomniane neurotyczne odchodzenie od rzeczywistości? Oczywiście ma ono czysto praktyczną stronę – neurotycy są niejednokrotnie nieproduktywni, roztargnieni, mało konkretnie zaangażowani w sprawy rodziny czy społeczeństwa. Jednak, jak sądzę, istotniejszy jest inny rodzaj odejścia od rzeczywistości, a powyższe przejawy są jedynie jego konsekwencją. Neurotycy, bardziej od ludzi zdrowych, żyją tym, co nieświadome. Mówiąc ściślej: ich energia psychiczna jest w większej mierze związana ze światem wewnętrzny (mamy więc do czynienia z tym, co C. G. Jung określił jako introwersję libido). Freud pisze:

Wszystkie nasze instytucje społeczne przykrojone są na miarę osób mających jednolite, normalne ja – ja, które można uznać za dobre lub złe, ja które albo pełni przypisywaną sobie funkcję, albo wyposażone jest w przemożny wpływ. To właśnie stąd bierze się uwzględniana w przewodzie sądowym alternatywa: poczytalny lub niepoczytalny. Wszystkie te rozstrzygnięcia nie przystają do neurotyków. Trzeba tu przyznać, że trudno byłoby przystosować do ich stanu psychologicznego wymogi społeczne (Freud, 2007, s. 278).

Fragment ten można czytać w ten sposób, że nasze instytucje przykrojone są do procesu wtórnego, do świata świadomości ja (do ja bez „wstawek” nieświadomego). Uznają one owo ja za w pełni trzeźwego oraz świadomego obserwatora i zarządcę ludzkiego życia. Zauważmy, jak niekorzystny jest sąd Freuda w stosunku do neurotyków. Uznaje on, iż nie przystaje do nich dystynkcja „poczytalny – niepoczytalny”! Czyż nie jesteśmy przyzwyczajeni raczej do tego, że neurotycy są „w pełni poczytalni”, „testują rzeczywistość”, „są świadomi swoich problemów”? Że ich problemy tyczą się raczej nieumiejętności życia i czerpania zadowolenia ze świata, który skądinąd spostrzegają właściwie? W tym fragmencie Freud sugeruje jednak, że wtargnięcie nieświadomego procesu w życie neurotyka ma potężne konsekwencje. Neurotyk przestaje być podmiotem spójnym, samoodpowiedzialnym, a nawet możliwym do jednoznacznej moralnej oceny. To bardzo mocna ocena. Brzmi w zasadzie jak wykazanie porażki tego, co zwiemy „człowieczeństwem”!

W swym artykule Freud nie dokonał jasnego odróżnienia procesu pierwotnego jako powszechnego mechanizmu, od specyficznego dla neurotyków odejścia od rzeczywistości. Z jednej strony wskazuje na uniwersalność tego procesu, a z drugiej odnosi go raczej do neurotyków. To pomieszanie nie jest bez przyczyny. Po pierwsze ukazuje dość powszechnie już przyjętą prawdę, że „nie ma ludzi w pełni zdrowych psychicznie”. Mając nieświadomość, „mamy” bowiem coś, co nie pozwala nam panować nad sobą w pełni. Neurotyk jest jedynie wyraźną manifestacją tego, co dotyczy każdego podmiotu ludzkiego. Nikt z nas nie jest w pełni „poczytalny”. Tak więc w pewnym znaczeniu instytucje społeczne nie pasują do nikogo. I nikt nie jest podmiotem w pełni racjonalnym, nie porusza się w świecie obiektywności. Uśrednione, niesprzeczne, świadome, jednoznaczne i uproszczone procesy jakie proponują instytucje, mogą jedynie w bardzo ograniczonym stopniu przystawać do głębszego życia człowieka. To ograniczenie ujawnia zarówno filozofia prawa, teoria wychowania, zalecenia etyczne i religijne, koncepcje resocjalizacyjne, historiozofia, wszelkie narracje i fabuły itp.

W nawiązaniu do koncepcji pps można mówić o trzech stopniach uprawiania/rozumienia psychoterapii. Najprostsze widzenie psychoterapii jest takie, że ktoś przychodzi „po poradę”, chce wiedzieć, jak radzić sobie z tym lub owym. Jest on tu widziany jako jednostka wyposażona w uniwersalny aparat poznawczo-wykonawczy (u-apw), przy pomocy którego musi walczyć przeciwnościami losu i otoczenia. Problemem jest w zasadzie otoczenie, warunki życiowe lub brak wiedzy czy jakiś umiejętności. Zakłada się, że każdy, kto znalazłby się w sytuacji klienta reagowałby podobnie. Terapia jest tu rodzajem psychoedukacji, poinformowania klienta. Drugim stopniem widzenia psychoterapii jest uznanie większej indywidualności klienta. Klient ma swoje własne problemy, wynikłe z jego sposobu funkcjonowania (ma problem „z sobą”), których pragnie się „pozbyć”. W tym ujęciu posiada zindywidualizowany aparat poznawczy (z-apw). Praca polega na uświadamianiu klientowi jego błędów, korygowaniu sposobów wnioskowania, wskazywaniu właściwych postaw. Jest to praca z aparatem poznawczym rozumianym jako coś indywidualnie ukształtowanego. Taka jest psychoterapia poznawcza. Trzecim, radykalnie odmiennym, poziomem psychoterapii jest praca z pps, którą umożliwia psychoanaliza. Nie polega na podawaniu pacjentowi po prostu informacji, które ten miałby sobie „przyswoić”, jak to ma miejsce w operującej na poziomie potoczności psychoterapii poznawczej.

W przypadku tej ostatniej oddziaływanie na psychikę jest zawsze pośrednie, co znaczy tyle, że terapeuta skupia się na aspekcie treściowym wypowiedzi pacjenta, oraz stara się pewne treści temuż przekazać. Psychika pacjenta jest tu w pewnym sensie transparentna, nie zauważa się jej struktury, gdyż tym, co wychodzi na plan pierwszy jest treść. W najprostszej wersji chodzi o to, aby pacjent przyswoił sobie jakąś wiedzę, czyli jest to rodzaj „pedagogiki”. Z psychoanalizą jest inaczej – psychoanalityk koncentruje się raczej na samej psychice, a nie na tym co ona pamięta, co wie, zamierza lub sobie wyobraża. Mówienie o „treści” jest drogą do poznania struktury, w której ta treść jest „umiejscowiona”. Treść wypowiedzi niesie bowiem na sobie piętno miejsca, z którego wychodzi.

Psychoterapeuta, który słucha dostrzega psychikę per se klienta już na pierwszej konsultacji. Klient przychodzi nie tylko „wewnętrznie” odmienny ode mnie – przynosi także inny świat. Zasadnicza różnica pomiędzy podejściem poznawczym a psychoanalitycznym polega na tym, że w tym pierwszym klient przychodzi ze wspólnego świata, w drugim – przychodzi z „innego” świata. Klient jest usadowiony w swoim świecie. Przejawia się to w jego narracji. Widzę, że zauważa rzeczy, na które ja nie zwracam uwagi. Ubolewa nad nimi, rozprawia o nich wciąż od nowa. Wygląda to na ogół tak, że chciałoby się krzyknąć: „no dobrze, ale są przecież jeszcze inne rzeczy w życiu!” Klient nie rozważa ich. Najbardziej twórcza i rozmowna osoba okazuje się żyć w świecie ograniczonym do kilku wątków. Już to ukazuje, iż poruszamy się w obszarze innym niż codzienne doświadczenie interpersonalne (abstrahuję od tego, że niekiedy spotykamy ludzi, którzy w każdej sytuacji mówią o jednym i jednakowo). Paradoksalnie, pierwszym doświadczeniem w uprawianiu psychologii głębi jest doświadczenie ubóstwa i zakleszczenia podmiotu. Jest to doświadczenie oporów i obron charakterologicznych. Różne kategoryzowanie świata, które słyszymy podczas psychoterapii, jest czymś więcej niż tylko subiektywnym spostrzeganiem obiektywnej rzeczywistości. Również terapeuta nie ma bowiem do niej dostępu, chociaż jego spostrzeganie może i powinno być „lepsze”. [3]

Freud pisze, że: Ja spoczywa pomiędzy rzeczywistością i tym, właściwą psychiką (Freud, 2007, s. 255). A więc psychiką w pełnym sensie, naszą „prawdziwą” psychiką jest to. Czym wobec tego jest ja? Jawi się jako zbudowane – jeśli można tak to wyrazić - częściowo z psychiki, a częściowo ze świata. Stało się sługą rzeczywistości i do niej się upodobniło. Współgra to z wizją Freuda, że system św jest brzegowym elementem aparatu psychicznego, który został zmodyfikowany w wyniku „bombardowania” bodźcami zewnętrznymi (Freud, 2007, s. 181). Podobnie jak skóra i narządy zmysłów, które pochodzą z ektodermy.

Psychoanaliza zaś jako jedyna metoda aspiruje do tego, aby zajmować się psychiką w sposób „bezpośredni”, zajmować się „właściwą psychiką”, sięgać „poza ja”. Tam jest przedmiot psychoanalizy, a psychoanaliza zajmując się nim jest psychologią sensu stricto, gdyż jest to ostatni możliwy dla nauki poziom rozpatrywania zjawisk psychicznych; po socjologicznym, biologicznym, tradycyjnie psychologicznym. [4]

Bezpośredniość pracy z psychiką w psychoanalizie powoduje, iż metoda ta jest pracą poprzez „obcowanie dwóch umysłów”. Oczywiście każde ludzkie spotkanie możemy tak określić, tu jednak sens takiego określenia jest o wiele pełniejszy. Takie a nie inne swobodne skojarzenia pacjenta są wynikiem nie tylko jego utrwalonej struktury osobowości, czy prostej fizycznej obecności interlokutora w postaci analityka. Są także reakcją na obecność i stan umysłu tegoż. A i stan umysłu analityka jest zależny od procesów umysłowych analizanta. Prawdopodobnie nie sposób wywnioskować charakteru tych wzajemnych wpływów jedynie na podstawie samej treści wypowiedzi. Niekiedy zresztą nie ma żadnej ustnej wypowiedzi, jest wzajemne milczenie. Milczenie jednak może być bardzo różne. Może być neutralne, pełne oczekiwania, może też być na przykład takie, że wyraźnie wyczuwa się, iż pacjent „coś z nami robi”. Działanie pacjenta wydaje się niemal namacalne. Mimo, że jedynie milcząco siedzi (lub leży), to jednak nawołuje, spiera się, pragnie obciążyć winą lub robi coś, co trudno jednoznacznie określić. Wydarza się bezpośredniość psychicznego spotkania. Takie, jakże częste sytuacje, ukazują niedostateczność behawioryzmu z jego kategorią bezpośrednio obserwowalnych zachowań. Jak widać psychika lubi „zachowywać się” także w zupełnie inny sposób. [5]

Dialog psychoanalityczny nie odbywa się na poziomie potocznym. Nie można, na przykład, napisać go „z głowy” tak, jak pisze się dialogi do filmu czy powieści (z tego też powodu wszelkie filmowe dialogi „psychoanalityczne” są zupełnie sztuczne i nie zawierają w sobie nic z prawdziwej psychoanalizy). Jest on czymś tak żywym, niepowtarzalnym i zaskakującym, że przekracza możliwości kreacji! Stworzyć go może jedynie spotkanie dwu psychik. Już kilka minut spędzonych w fotelu terapeuty (a także, chociaż w inny sposób, na miejscu pacjenta) przekonuje, że rozmowa terapeutyczna to znacznie więcej niż potocznie rozumiana wymiana informacji. Schemat „kodowanie-nadawanie-dekodowanie” okazuje się niezwykle ubogi i nieadekwatny w obliczu tego, co się wydarza. W trakcie sesji psychoterapii psychika na naszych oczach uzyskuje nowe wymiary, których wcale się po niej nie spodziewaliśmy. Zarówno pacjent, jak i terapeuta przestają dziwić się temu, jak też jest to możliwe, że „zwykła rozmowa” może leczyć. Okazuje się bowiem, że „zwykła” rozmowa staje się niemożliwa.

Jak powiedziałem, życie psychiczne nie ujawnia się łatwo. Freud pisze:

Procesy nieświadome rozpoznać możemy jedynie w warunkach stanu śnienia lub w wypadku nerwic, a zatem wówczas, gdy procesy wyższego systemu pśw [przedświadomości – D.J.] za sprawą obniżenia (regresji) przeniesione zostają z powrotem na poziom wcześniejszy. Jako takie są one niepoznawalne, są również niezdolne do istnienia, ponieważ na system nśw bardzo wcześnie nałożył się system pśw, odcinając dostęp do świadomości i ruchliwości (Freud, 2007, s. 114 – 115).

Procesy te są odcięte zarówno od wykonawczego aparatu mięśniowego, jak i świadomości. Nie znaczy to jednak, że nie wpływają na nasze życie! Wręcz przeciwnie. Kształtują je z bezwzględną koniecznością. Freud pisze także, że procesy nieświadome charakteryzują się bezczasowością, współwystępowaniem sprzeczności, a także „ruchliwością obsad”, czyli swoistą plastycznością znaczących wyobrażeń (nieświadomych), gdzie za sprawą przesunięcia i kondensacji jedno wyobrażenie (treść) zmienia się w inne lub się z nim miesza (por. Freud, 2007, s. 113 – 114). [6] Tacy więc jesteśmy: sprzeczni, pogrążeni w trwaniu rzeczy minionych, zarazem niestali. Pamiętajmy – das Es jest naszą właściwą naturą, rdzeniem Fechnerowskiej góry lodowej, którą jesteśmy.

Jeśli procesy pierwotne uzyskują dostęp do świata zewnętrznego, ich kształt zostaje zmieniony. Freud:

Kiedy poddamy psychoanalizie histeryka, którego cierpienie wyraża się w formie ataków, wówczas łatwo się przekonamy, że nie są one niczym innym, jak tylko przetłumaczonymi na język motoryki, wyprojektowanymi na ruchliwość, pantomimicznie przedstawionymi fantazjami. [...] Pantomimiczne przedstawienie fantazji pod wpływem cenzury z reguły doznaje całkiem analogicznych zniekształceń, jak halucynacyjna fantazja marzenia sennego, toteż zarówno jedna, jak i druga, zrazu staje się nieprzejrzysta dla własnej świadomości osoby fantazjującej oraz dla zrozumienia obserwatora (Freud, 2001, s. 175).

Możemy porównać ten fragment ze stwierdzeniem Freuda z okresu jego współpracy z Josefem Breuerem, że histeryczki cierpią na wspomnienia. Przejście pomiędzy logiką tych dwu wypowiedzi to przejście pomiędzy wcześniejszą terapią psychiczną, a właściwą psychoanalizą. Ale zostało ono zainicjowane już w tym pierwszym okresie – poprzez fakt zrównania przez Freuda mechanizmów nerwicy traumatycznej oraz „pospolitej”. Stwierdził on mianowicie, że traumę, która wywołuje psychogenny paraliż „można by utożsamić z sugestią werbalną” (taką, jaka wywołuje paraliż w eksperymentach hipnotycznych) (Freud, 2001, s. 8). Z drugiej zaś strony, przeżycia histeryczek uznał za traumy. Jak jednak uderzenie kloca drewna w rękę robotnika, które nie pozostawia następstw somatycznych, miałoby spowodować paraliż? A widok psa pijącego ze szklanki, doprowadzić do realnego wodowstrętu (Anna O.)? Nie inaczej niż na drodze wewnętrznej aktywności podmiotu. Freud jeszcze wtedy o tym dokładnie nie wiedział, lecz wnętrze zostało już uznane.

Neurobiolodzy przez długi czas sądzili, że jeśli człowiek nie wykonuje żadnych czynności, jego mózg nie wykazuje aktywności (choć już w 1929 roku Hans Berger, wynalazca encefalografu, stwierdził, że mózg wykazuje stale znaczną aktywność). Naiwnie zakładano (a pewnie wielu nadal tak twierdzi), że cała aktywność człowieka sprowadza się do wolicjonalnych bądź zewnętrznych działań, skupiania uwagi itp. Bierne leżenie spostrzegano jako niebyt umysłu. Jednak niedawno odkryto DMN (default mode network), czyli sieć standardowej aktywności mózgu (Raichle, 2010, s. 42 – 47). W jej ramach różne obszary mózgu wykazują permanentną i silną aktywność, komunikując się ze sobą. Ta, dokonywana w obwodach nie związanych z jakimkolwiek zewnętrznym działaniem, aktywność pochłania 60 – 80% energii zużywanej przez mózg! Nazwano ją ciemną energią mózgu. Wykonywanie konkretnego zadania zwiększa ogólny pobór energii zaledwie o kilka procent, w tym czasie aktywność DMN spada, lecz nie zanika. Aktywność ta stanowi istotne tło dla innych procesów i zaczyna być wiązana z przyczynami choroby Alzheimera, depresji i schizofrenii.

Rzut oka na historię i praktykę badań z wykorzystaniem neuroobrazowania ukazuje, jak zadziwiająco silny jest model - określmy go – „włącz-wyłącz.” Autorom odkrycia DMN odrzucono publikację właśnie dlatego, że była z nim niezgodna (sugerowała bowiem, że DMN słabnie podczas wykonywania czynności, podczas gdy recenzent upierał się, że z pewnością się „wyłącza”). Większość badaczy była (jest?) tak ograniczona przez wizję mózgu jako wykonawcy zewnętrznych i konkretnych działań, że wszystko, co spostrzegali poza tym modelem określali jako „szum”. W końcu jednak dowiedziono, że ów „szum” wykazuje regularne i powtarzalne wzorce. Wizja „włącz-wyłącz” to oczywiście silna wersja tego co nazywam apw (modelem psychiki jako aparatu poznawczo-wykonawczego). Można jeszcze postawić hipotezę neuropsychoanalityczną: DMN jest związana z procesami pierwotnymi.

Pomimo dokonanego przez Freuda podziału na proces pierwotny i wtórny, nadal może się wydawać, iż istnieje tylko jedna dziedzina całego ludzkiego istnienia. Nawet bowiem ci, którzy uznają odkrycie nieświadomości, mogą wyraźnie nie dostrzegać jego antropologicznych konsekwencji. Chociaż powszechne jest mówienie o „innych wymiarach rzeczywistości”, „głębszych obszarach duszy”, „wyższych stanach umysłu”, trudno jest nam przystać na to, że żyje w nas samowładne Ono. A jednak coś bardzo bliskiego omawianemu rozróżnieniu odnajdujemy w rozważaniach Mikołaja z Kuzy. Oto, co pisze ów autor:

Można zaś powiedzieć, że dusza porusza się dwojako: albo wtedy, gdy czyni się przyczyną ruchów ciała, co zachodzi [nawet] w czasie snu, albo wtedy, gdy czyni się podobieństwem rzeczy (chodzi o wewnętrzne przedstawienia i rozumowania – przyp. aut.), co realizuje się także poza ciałem ludzkim (wątek religijny – przyp. aut.). Wydaje się, że życie to także pewna forma poruszania się. Z tego względu dusza, ponieważ porusza się sama przez się, żyje w sposób bardziej prawdziwy niż [cały] człowiek, który porusza się dzięki duszy (Mikołaj z Kuzy, 2006, s. 31).

Jest więc z jednej strony dusza, z drugiej – cały człowiek. Życie człowieka i życie duszy to rodzaje ruchu – jednak ruch duszy jest pierwotniejszy od ruchu całego człowieka, gdyż jest jej immanentnym ruchem, przynależy do jej istoty (motus substantialis). Ruch człowieka jest czymś wtórnym, powodowanym przez duszę. A więc to życie duszy jest prawdziwsze. Tym samym Kuzańczyk podkreśla znaczenie autotelicznej funkcji psychiki - ruch duszy jest niezależny, jakby oderwany od ruchu psychofizycznej i społecznej jednostki ludzkiej. Postulując istnienie dwu istot, „całego człowieka” i duszy, Mikołaj z Kuzy twierdzi, że dusza nie sprowadza się do czynnika kierowania psychofizyczną jednostką, lecz dysponuje własnym ruchem-życiem. Ów ruch-życie nazywam psychiką jako taką.

W Uwagach Freud postawił sobie m. in. zadanie polegające na „analizie procesu rozwoju stosunku neurotyków i ludzi w ogóle do rzeczywistości, a tym samym na odkryciu znaczenia psychologicznego, jakie w strukturze naszych teorii przypada w udziale realnemu światu zewnętrznemu.” Wydaje się, że w tym artykule Freud absolutnie nie wypełnił tego zadania. Jednak w powyższym zdaniu ukrywa się – jak sądzę - fundamentalna kwestia. Jest nią pytanie o to, kim jest człowiek. Lub inaczej, co psychoanaliza może powiedzieć o człowieku jako „całości”? Tego wątku nie będę tu rozwijał, a jedynie rozpocznę. Oczywiście psychika jako taka to nie „człowiek jako taki”. Człowiek jest zarazem wnętrzem, jak i zewnętrznym przejawem. Fantazją i realizacją. Myślą i czynem. Być może jako taki nie jest możliwy do ujęcia przez żaden system myślowy? Zadaniem psychoanalizy jest doprowadzić do głębszego „połączenia” świata wewnętrznego ze światem zewnętrznym. Istota, struktura, zakres tego powiązania pozostaje jednak zagadką. Jest to być może największa zagadka, wśród tych które generuje spojrzenie psychoanalityczne.

Zauważamy, że Uwagi nie są artykułem dopracowanym (a poucza nas o tym w jego zakończeniu sam Autor). Praca wydaje się wręcz być przerwaną i niedokończoną. Freud robi naraz pauzę i miast zakończenia kieruje do nas słowa usprawiedliwienia za braki i niekompletności. Mówi też, że owe niedociągnięcia były nieuniknione (czego jednak nie próbuje argumentować) oraz, że musiał wskazywać na poglądy, których najchętniej wcale by nie wymieniał, a ich uzasadnienie wymagałoby „niemało wysiłku”. Wszystko to robi wrażenie, jakby w trakcie pisania pracy stracił zapał do jej kontynuowania, a „niemało wysiłku” oznaczało po prostu „zbyt wiele wysiłku”. Owo dziwne stwierdzenie, że mówił o rzeczach, których najchętniej by nie mówił, nie wydaje się spowodowane uznaniem ich za nie ważne czy nie interesujące. Raczej za zbyt trudne do przedstawienia. Zanim tak niespodziewanie przerwie tok swego uzasadniania, Freud podaje przykład ze snem. Przykład ten – jak to możemy pojąć na podstawie poprzedzających go wywodów – ma pokazać, iż rzeczywistość psychiczna (nieświadoma) jest rzeczywistością sui generis, której nie możemy mierzyć miarką świata zewnętrznego. Freud daje psychoanalityczne objaśnienie jawnej treści pewnego marzenia sennego, jednak w niewielkim tylko stopniu realizuje postawione sobie zadanie. Zaraz po analizie snu przerywa wywód. Wszystko to wydaje mi się znamienne i nieprzypadkowe. Fakty te odbijają trudność, jaka pojawia się przy próbie ukazania psychiki per se, oraz jej stosunku do tego, co jest „rzeczywistością” czy „zewnętrznością” (a co nazywam potocznością). A właśnie to zagadnienie, moim zdaniem, chodziło po głowie Freudowi, gdy pisał Dwie zasady (mimo, że w pracy tej obecne są też inne elementy, inaczej postawione są akcenty, a późniejszy rozwój jej wątków szedł i w odmiennych od mojego kierunkach).

Piśmiennictwo

Freud, S., O psychicznym mechanizmie zjawisk histerycznych, (1893), w: Histeria i lęk, przeł. R. Reszke, Warszawa 2001;
Freud, S., Fragment analizy pewnej histerii, (1905), w: S. Freud, Histeria i lęk, przeł. R. Reszke, Warszawa 2001;
Freud, S., Uwagi na temat dwóch zasad procesu psychicznego, (1911), w: S. Freud, Psychologia nieświadomości, przeł. R. Reszke, Warszawa 2007;
Freud, S., Nieświadomość, (1915), w: S. Freud, Psychologia nieświadomości, przeł. R. Reszke, Warszawa 2007;
Freud, S., Poza zasadą rozkoszy, (1920), w: S. Freud, Psychologia nieświadomości, przeł. R. Reszke, Warszawa 2007;
Freud, S., Kwestia analizy laików (rozmowy z bezstronnym), (1926), w: S. Freud, Technika terapii, przeł. R. Reszke, Warszawa 2007;
Mikołaj z Kuzy, O grze kulą. Dialog w dwóch księgach, przeł. A. Kijewska, Warszawa 2006;
Perzyna, L., Lekarz dla włościan, czyli Rada dla pospólstwa, Kalisz 1793;
Raichle, M. E., Ciemna strona mózgu, w: „Świat Nauki”, kwiecień 2010, nr 4 (224), s. 42 – 47;
Rothe, A., Rys dziejów Psychiatryi w Polsce, „Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego”, 1892, t. 88.

--------------------------------------------------------------------------------

[1] Być może prościej by było określić to mianem „aparatu psychicznego”(psychika jako aparat), lecz terminu tego używał w innym sensie Freud. Jak staram się wykazać, gdy spojrzymy szerzej na psychoanalizę nie jest to dobry termin na określenie przedmiotu jej zainteresowania. W węższym zastosowaniu jest oczywiście poprawny i użyteczny.

[2] Należy zaznaczyć, że Freud posługuje się terminologią „nerwica”, „neurotyk” także w odniesieniu do psychoz (zwąc je „nerwicami narcystycznymi”). Pojęcie „nerwica” znaczy dla niego zapewne tyle, co „zaburzenie psychogenne”, na pewno zaś tyle, co zaburzenie, które posiada możliwą do zanalizowania strukturę psychologiczną. Psychozy zaś za ten rodzaj zaburzeń uważał.

[3] Dochodzimy tu do często podnoszonej kwestii „normy”. Zgodnie z nią, aby kogoś leczyć trzeba mieć wizję jakiejś normy do której daną osobę przystawiamy. Otóż wcale nie jest to konieczne. W psychoanalizie możemy widzieć zindywidualizowane systemy obron, lęków i pragnień pacjenta i prowadzić go w kierunku lepszego funkcjonowania poprzez samo wskazywanie „tego, co jest”, a nie prowadzenie w kierunku „tego, co powinno być”.

[4] Tym samym doszliśmy do momentu, w którym należy wyrazić opinię, że psychoanaliza poprzez wprowadzenie na arenę kultury nowego obiektu badań, który nigdy dotąd nie był rozpoznany, należy do przełomowych osiągnięć cywilizacyjnych.

[5] Mamy tu przyczynek do wszelkich rozważań na temat kwestii wychowawczych – podobnie jak leczenie może się odbywać korzystając z umysłu jako takiego, tak samo wychowanie nie ogranicza się do zewnętrznych przekazów. Istotniejszy wydaje się stan umysłu rodzica.

[6] Freud zawęża tu pojęcie procesów pierwotnych (nieświadomość traktuje jako pojęcie szersze) właśnie do mechanizmów przesunięcia i kondensacji.