Damian Janus
Psychoanaliza (1)

W tym artykule chciałbym dać zarys psychoanalitycznej metody leczenia. Czytelnik powinien być jednak świadom tego, że jest to jedynie wprowadzenie, które bez wątpienia zrodzi kolejne pytania. Psychoanaliza jako teoria i praktyka jest bowiem niezmiernie rozbudowaną i stale rozwijającą się dziedziną wiedzy, a jej dogłębne zrozumienie wymaga ciągłego, wieloletniego wysiłku, który nie sprowadza się jedynie do lektury. Polega on także na pracy klinicznej, superwizji, własnej terapii oraz na intelektualnym zaangażowaniu w to, aby treści teoretyczne odnajdywać i stosować we własnej praktyce. Ze względu na owo rozbudowanie psychoanalizy, postanowiłem, że będą jej dotyczyć dwa lub trzy artykuły. W dalszych artykułach rozwinę niektóre kwestie, oraz scharakteryzuję jej obecne odnogi. Część poniższego artykułu można potraktować jako rodzaj materiału edukacyjnego dla osoby, która chciałaby podjąć się terapii psychoanalitycznej.

Jak to już zostało powiedziane w poprzednim artykule (Historia psychoterapii...), Freud za podstawową zasadę psychoanalitycznej terapii [1] uznał prowadzenie przez pacjenta „wolnych skojarzeń”. Jednak komuś, kto nigdy nie zetknął się z psychoterapią psychoanalityczną jej „zasada podstawowa” może wydać się nieco dziwna. W jaki sposób, owe swobodne mówienie o tym, „co ślina na język przyniesie” może prowadzić do wyleczenia? Czy jako pacjent nie powinienem raczej skupić się na swoich dolegliwościach czy na jakimś konkretnym problemie, pomijając pobocznie przychodzące mi do głowy tematy i wyobrażenia? No cóż, okazuje się, że sama koncentracja na problemie, opowiedzenie o tym „co mi dolega”, nie wystarcza. Psychoanaliza nie koncentruje się na objawach, a psychoanalityk nie daje porad podobnych do tych, jakich oczekujemy od lekarza. Owszem, to objawy przywodzą człowieka do psychoanalityka, i to o nich myśli on, gdy decyduje się na długotrwałą (i na ogół kosztowną) terapię. W psychoanalizie częścią metody leczniczej jest pomijanie bezpośredniej pracy z objawami. Ma to sens z kilku przyczyn, lecz podstawową jest fakt, że objawy są zawsze wynikiem głębszych procesów psychicznych. I tych procesów są niejako widomym znakiem. Nie byłoby więc sensu koncentrować się na ich usuwaniu, skoro odsyłają nas one do zupełnie innych aspektów pacjenta. Do tych nieświadomych procesów nie można by dotrzeć, gdyby psychoanalityk zachęcał pacjenta do mówienia o objawach, a tym bardziej próbował „na siłę” je usuwać. Sam pacjent może „świata nie widzieć” poza swoimi objawami i może mu się wydawać, iż są one jego „jedynym problemem”. Jednak analityk wie, że skoro objawy się pojawiły to w psychice pacjenta, w jego nieświadomości, dzieje się coś jeszcze. A psychoanaliza to praca z tym, co nieświadome.

Psychoanaliza polega na mówieniu. Nie jest jednak zwykłą rozmową. Wręcz przeciwnie, do rozmów jakie znamy w ogóle nie jest podobna. Przede wszystkim nie ma ona zadanego tematu. Treść wypowiedzi wybiera pacjent. Wyobraźmy sobie tę specyfikę: mówimy do kogoś, kto jest specjalistą od nieświadomego, jednak nie po to by otrzymać jakąś radę, nie przyszliśmy tu też po receptę, nie dostaniemy nawet krzepiącego klepnięcia po ramieniu, terapeuta nie pożyczy nam ciekawej książki, ani nie poda nam przykładów z własnego życia, ba nawet nie da nam diagnostycznej etykietki. W ogóle, to my będziemy więcej mówić niż on, a gdy zamilkniemy milczenie może potrwać długie minuty. Wydawać się to może sytuacją jakiejś kompletnej pustki, bezsensownym spotkaniem. Tak jednak nie jest. Właśnie to odarcie sytuacji z wszelkich społecznych „wypełniaczy” („dobre słowo”, tabletka, podarunek, „ciekawa pogawędka” itd.) powoduje, iż może się ujawnić psychika pacjenta jako taka. Sama jej struktura. A psychoanaliza to praca ze strukturą psychiki. Bo „tam w środku” rzeczywiście coś jest, i każdy z nas ma to inaczej poukładane.

Freud, odnosząc się do funkcjonujących porównań psychoanalizy do spowiedzi, powiedział, że „grzesznik mówi to, co wie – neurotyk musi powiedzieć podczas analizy coś więcej” (Freud, 2007, s. 248). I rzeczywiście, podczas mówienia odkrywa się znacznie więcej niż moglibyśmy przypuszczać. Dzieje się tak dlatego, że podmiot ludzki nie jest spójny – w każdej wypowiedzi mówią jak gdyby dwie osoby: pomiot świadomy i nieświadomość. Ludzie niekiedy zaczepnie pytają: „Jak to niby miałoby mi pomóc, że będę mówił (o matce, rodzicach, dzieciństwie etc.)?” Patrząc na sprawę okiem laika moglibyśmy stwierdzić, że lecznicze jest to, że ktoś „może się wyżalić”, „wyrzucić to z siebie”, „wygadać się”. Jednak te elementy, potocznie rozumiane, nie mają w psychoanalizie większego znaczenia. Najważniejsze jest to, że mówiąc analizant ujawnia samego siebie, swoją strukturę psychiczną. Jeśli więc psychoanalityk oczekuje powiedzenia o swojej rodzinie czy dzieciństwie, to konkretne treści mają w istocie znaczenie drugorzędne (choć nie są nieistotne). To trochę tak, jak wtedy, gdy nauczycielka zadaje uczniowi fragment tekstu do głośnego przeczytania – chodzi jej o to jak akcentuje on słowa, jak je wymawia, jaką płynność w czytaniu prezentuje. Słucha ona ucznia, a nie tekstu. Podobnie analityk słucha przede wszystkim pacjenta, a na drugim miejscu jego tekst. Nie znaczy to bynajmniej, że analityk koncentruje się na intonacji czy mowie ciała pacjenta, a nie jego słowach. Podmiot psychoanalizy, analizant, zawiera się przede wszystkim w tym, co mówi. I analityk odnajduje w padających na sesji słowach ów podmiot. Jeśli powiedziałem, że treść jest mniej ważna to chodziło mi o to, że zawsze buduje ona obraz struktury psychicznej pacjenta, a nie że ma jakieś znaczenie w oderwaniu od niego. Lapidarnie można by to wyrazić tak, że analityk nigdy nie powie: „Co pan powie, pana wujek na prawdę miał dwie żony? To strasznie ciekawe!” Cała wypowiedź o wujku będzie raczej budowała obraz lęków, oporów, popędów pacjenta, jego stosunku do rzeczywistości. Tak więc pomimo tego, że analizant jest oczywiście świadomy tego, o czym mówi (a niekiedy jest to wręcz przez niego wcześniej przemyślane), to jednak nie jest świadomy tego, co odkrywa przed analitykiem. I to jest istotą poznania, które daje psychoanaliza – informacje które z nas, jako pacjentów, „emanują” w stronę terapeuty są innymi informacjami, niż te które zamierzaliśmy nadać! Wynika to ze struktury naszej psychiki. Można to wyrazić tak: „nikt z nas nie potrafi powiedzieć tylko tego, co świadomie chciał powiedzieć”. Zawsze mówi coś więcej, coś innego lub nawet coś przeciwnego.

Powiedziałem, że mówienie w trakcie psychoanalizy polega na wolnych skojarzeniach, czyli nieskrępowanym wypowiadaniu tego, co pojawia się w myślach. Wydaje mi się, że wymaga to pewnego komentarza, aby nie zostało źle zrozumiane. Wypowiedzi analizantów na ogół nie stanowią ciągu jakiś niepowiązanych, oderwanych „skojarzeń”. W praktyce jest kilka obszarów, o których się mówi (i mówić powinno). Obszary te to:

    mówienie o objawach (lęk, apatia, obsesje, urojenia, ale także takie objawy, jak poczucie, że jest się w sytuacji bez wyjścia, dręczące poczucie bezsensu życia, uczucie bycia emocjonalnie uzależnionym od jakiejś osoby, wrażenie „popadania w obłęd”, poczucie bycia gorszym, bezradnym i wielka liczba innych);
    mówienie o aktualnie ważnych sytuacjach, relacjach, zdarzeniach (związanych np. z partnerem, dziećmi, rodzicami, pracą);
    wspomnienia z dzieciństwa;
    wypowiedzi odnośnie terapii, własnego stosunku do terapeuty, wrażeń i odczuć pojawiających się w trakcie sesji;
    „czyste” wolne skojarzenia (oderwane obrazy, fantazje, wspomnienia).

Jak z tego widać pacjent ani nie jest zobowiązany do podawania jakiegoś nieustrukturowanego materiału, ani też najczęściej tak się nie dzieje. Jednak sam wybór tematu, to, że o czymś mówi się właśnie teraz, właśnie w tym kontekście, właśnie w tej a nie innej kolejności, jest – wobec braku sugestii ze strony psychoanalityka – swobodnym kojarzeniem.

Chciałbym teraz omówić kilka ważnych pojęć techniki psychoanalitycznej. Na początek powiem o przeniesieniu. Pojęcie przeniesienia jest bardzo wieloznaczne i nie zetknąłem się w literaturze z ujęciem, które by wyczerpywało możliwe sposoby jego rozumienia. W najprostszym rozumieniu przeniesienie to rzutowanie na terapeutę obrazu innej osoby, najczęściej tzw. osoby znaczącej z dzieciństwa. Jest to więc rodzaj „widzenia w kimś kogoś innego”. Innymi słowy przeniesienie to aktualizacja podczas terapii dziecięcych pragnień, fantazji i nastawień wobec pierwotnego obiektu (matki, ojca). Nie można jednak na przeniesienie patrzeć w ten sposób, że oto pacjentowi zaczyna się wydawać, że terapeuta jest jego ojcem lub też, że oczekuje on, iż terapeutka (albo terapeuta) zacznie mu w życiu matkować. Takie skrajne nastawienia mogą wystąpić - szczególnie w przypadku poważnych zaburzeń (np. psychotycznych) - lecz są rzadkością. Przeniesienie jest bowiem w większej części nieświadome i ujawnia się bardziej subtelnie. Tak więc pacjent na ogół nie ma pojęcia, że uruchomiły się w nim dziecięce pragnienia i że w relacji z terapeutą odgrywa coś, co zostało w nim „zaprogramowane” w jego dzieciństwie.

Freud początkowo mówił o „przeniesieniach” i traktował je jak każdy inny rodzaj przemieszczenia, a więc procesu w którym afekt i znaczenie przenosi się z jednego wyobrażenia na inne (przeżywamy coś, jakby było czymś zupełnie innym – np. swój zgubiony szalik, jak utracone dziecko...). Że „wyobrażeniem” może być osoba analityka nie miało znaczenia. Tak rozumiane przeniesienie Freud uznawał za przeszkodę w terapii, rodzaj oporu (Laplanche, Pontalis, 1996, s. 260-261). Myślał tak, ponieważ zdaje się ono blokować przypominanie - pacjent raczej próbuje (nieświadomie) odegrać pewne stany, uczucia, sytuacje niż o nich mówić. Szybko jednak spostrzegł, że przeniesienie nie musi być przeszkodą. Przecież pozwala na swego rodzaju powtórne przeżycie dziecięcych konfliktów i stanów, dziecięcej sytuacji psychicznej. O tych stanach, jak sądzę, i tak nie można by było po prostu „opowiedzieć” – one muszą uaktywnić się w naszym umyśle. I tu dochodzimy do ważnej sprawy, do kwestii czynnika leczącego psychoanalizy. Będzie o tym jeszcze mowa w moim następnym artykule, ale tu można już co nieco powiedzieć. Jak widzimy w psychoanalizie nie mamy do czynienia jedynie z „gadaniem”, z funkcjonowaniem na poziomie pamięci, opowieści, przemyśleń itp. Najważniejszy jest aspekt przeżycia. Pewne rzeczy po prostu się dzieją, umysł pacjenta doświadcza pewnych stanów, które analityk interpretuje. Interpretacja zaś daje kilka efektów: pozwala na zintegrowanie, oswojenie tych, nieraz obłożonych lękiem, elementów dziecięcej psychiki oraz pozwala na dalsze otwieranie psychiki i wydobywanie nieświadomego materiału.

Obecnie przeniesieniu przyznaje się podstawowe znaczenie w trakcie leczenia psychoanalitycznego. Jak powiedziałem, jest ono pojęciem bardzo szerokim i niejednoznacznym. Sądzę, że najogólniej mówiąc przeniesienie to nieświadome strukturowanie tego, co się mówi wobec drugiego. Chodzi więc o to, że niezależnie o czym mówimy do kogoś, to mówimy jeszcze o czymś innym (już wyżej o tym wspominałem). W zwykłych rozmowach tego nie zauważamy, gdyż koncentrujemy się na treści, na znaczeniu dla nas przekazywanych przez kogoś informacji, lub na przyjemności płynącej z konwersacji. Mimo tego niekiedy możemy dostrzec proste i wyraźne przejawy przeniesienia – a to wtedy, gdy uświadamiamy sobie, że danej osobie chodzi chyba o coś innego niż to, o czym mówi, że daje nam jeszcze jakiś przekaz (np. erotyczny). Oczywiście będzie to tym bardziej przeniesieniem, im bardziej będzie dla mówiącego nieświadome. W przeciwnym przypadku będzie to zwykła manipulacja. W takim rozumieniu przeniesienia mniejsze znaczenie ma to, czy jest to „przeniesienie z ojca” czy „z matki”, czy jeszcze z innej relacji. Prawdopodobnie zresztą nigdy takie „czyste” przeniesienie nie występuje. Nie istnieje bowiem jakieś dokładne odtworzenie dawnych relacji. Nigdy nie będziemy znać w szczegółach wydarzeń z dzieciństwa, bo nikt nie wyświetli nam o nich filmu. Ale – jak to zostało już powiedziane - nie idzie nam o historie dla samych tych historii, a o strukturę psychiczną pacjenta. Widząc jego przeniesienie, widzimy wnętrze jego samego. Nie ważne co „na prawdę” działo się w jego dzieciństwie, ważne jest to, jak ukształtowało to jego umysł.

O ile przeniesienie jest nieświadomą reakcją pacjenta na analityka, o tyle tzw. przeciwprzeniesienie to reakcja tego drugiego na pacjenta. Freud mianem przeciwprzeniesienia określił nieświadomą reakcję analityka na prezentowane przez pacjenta przeniesienie. Początkowo uważał je za zjawisko czysto negatywne, rodzaj potknięcia i ułomności osoby leczącej. Gdy na przykład psychoanalityk zaczyna odczuwać złość, lęk lub reaguje podnieceniem seksualnym na pacjenta. A przecież powinien wykazywać postawę neutralną, analityczną właśnie. Z czasem jednak stało się jasne, że przeciwprzeniesienia są nieuniknione, gdyż analityk nie może zawsze zachować postawy wewnętrznej neutralności. Nie byłoby to zresztą dobre. Obecnie psychoanalitycy rozumieją przeciwprzeniesienie szeroko i nie twierdzą, że jest ono z gruntu negatywne, a wręcz przeciwnie, że może być pomocne. Szkodliwe jest jedynie nierozpoznane i niekontrolowane przeciwprzeniesienie. Psychoanalityk może, a nawet powinien mieć odczucia przeciwprzeniesieniowe, ale nigdy nie może sobie pozwolić na to, aby jego przeciwprzeniesienie nim zawładnęło. Prostymi słowy: psychoanalityk może odczuwać całą gamę emocji w kontakcie z pacjentem, lecz nie powinny one nim kierować.

W jaki sposób przeciwprzeniesienie może być pomocne w terapii? Otóż niejednokrotnie jest ono źródłem ważnych informacji o wewnętrznym świecie pacjenta. Chodzi o mimowolne fantazje, skojarzenia i pojawiające się u analityka odczucia w trakcie sesji. Powinien on je obserwować, gdyż z reguły nie są przypadkowe. Są powiązane ze stanem emocjonalnym i strukturą psychiczną pacjenta oraz z jego mniej lub bardziej nieświadomym nastawieniem do terapeuty (które, przypomnijmy, jest przeniesieniem). Przykładów przeciwprzeniesienia można by podawać mnóstwo. Oto dwa takie przykłady. W trakcie sesji z pewnym pacjentem uświadomiłem sobie, że na kilka minut zupełnie „odpłynąłem”, nie śledziłem tego, co mówił. Zastanowiłem się nad tym, o czym wtedy myślałem. Przypomniałem sobie, niewiadomo dlaczego, wakacje w Chorwacji i wielki dół, właściwie przepaść, do której wrzucano stare graty. Wiedziałem, że nie może to być zupełnym przypadkiem i konfrontując to przypomnienie z tym, o czym mówił pacjent zrozumiałem, iż czuje on lęk, czuje się na krawędzi, że ten moment psychoterapii uruchomił w nim jakieś pierwotne i silne obawy. Chociaż pozornie wydawało się, że był on spokojny. Na podstawie tej wiedzy sformułowałem interpretację – dałem mu do zrozumienia, że widzę jego lęki. W tym przypadku przejawem przeciwprzeniesienia były obrazy wizualne, lecz w innych może chodzić o emocje lub odczucia (np. poczucie bezsilności, przytłoczenia, zniecierpliwienie i wiele innych), które także odnoszą się do tego, co dzieje się z pacjentem na sesji.

Przykład powyższy ukazuje jeszcze coś. Mianowicie to, iż psychoterapia psychoanalityczna to spotkanie dwu psychik, swego rodzaju ich połączenie. Nie jest więc tak, iż kontakt jest jedynie na poziomie werbalnym, tak jak to normalnie rozumiemy. Pacjent indukuje umysł terapeuty i rolą tego ostatniego jest dostrzegać to i pracować z tym. Mamy więc w psychoanalizie niby tylko słowa, ale jak widać nie do słów sprowadza się to, co w trakcie sesji się dzieje.

Padło już pojęcie „interpretacja”. Interpretacja jest podstawowym narzędziem psychoanalizy. To, co psychoanalityk stara się dawać pacjentowi to interpretacje. Cała reszta psychoanalizy jest po to, aby można było je formułować. Rolą analityka jest w odpowiedni sposób i w odpowiednim czasie informowanie analizanta o tym, co dostrzega. Aby jednak można je było formułować psychoanalityk musi zadbać o tzw. ramy terapeutyczne. Do owych ram, które tworzą odpowiednie dla przebiegu terapii środowisko, należą przede wszystkim:

    stałość miejsca i czasu terapii
    określony i stały czas trwania sesji (45 - 60 min.)
    określona i stała częstotliwość spotkań (najczęściej dwa do pięciu w tygodniu)
    pełna intymność spotkania
    zasada wstrzemięźliwości

Ramy terapeutyczne są niezwykle istotne dla terapii psychoanalitycznej. Przede wszystkim terapia nie mogłaby przebiegać, gdyby analizant nie miał zapewnionego podstawowego poczucia bezpieczeństwa. Nie można sobie wyobrazić psychoterapii psychoanalitycznej, w której terapeuta umawia się z pacjentem ze spotkania na spotkanie (mówi np.: „Następnym razem spotkajmy się może w środę 16-go, powiedzmy o 18-stej”). Również niedopuszczalne jest zmienianie (poza jakimiś, nie zdarzającymi się często, wyjątkami) miejsca terapii, wychodzenie do telefonu, czy dowolne skracanie lub wydłużanie sesji (inaczej czas trwania sesji traktuje analiza lacanowska, o czym będzie jeszcze mowa).

Tak więc psychoanaliza wymaga określonego „kontraktu” pomiędzy analizantem a analitykiem, który obejmuje określenie godzin spotkań, wyznaczenie dni tygodnia, w których będą odbywać się sesje, określenie miejsca spotkań (gabinet psychoanalityka), oraz – jeśli w grę wchodzi praktyka prywatna – ustalenie wysokości opłat za sesję. W psychoanalizie powszechne jest praktyka płacenia przez pacjenta za nieobecne sesje (chyba, że są usprawiedliwione chorobą) oraz, często, opłacanie każdej sesji z góry. Co do tego kilka słów wyjaśnienia. Wbrew pozorom podstawowym powodem, dla którego pacjent jest zobowiązany opłacać swoje nieobecności nie jest wygoda czy pazerność psychoanalityka. Sprawa jest głębszej natury. Chodzi przede wszystkim o dwie kwestie: o motywowanie pacjenta, oraz o ochronę terapii przed jego ewentualnymi destrukcyjnymi tendencjami. Ponieważ terapia jest procesem, w którym jest miejsce na wszelkie emocje i impulsy, jest niemal normą, iż pojawiają się w niej okresy niechęci i wzmożonego oporu przed przychodzeniem na sesje. Świadomość tego, że za nieobecności trzeba będzie zapłacić działa stabilizująco na przebieg terapii – powoduje, że niekiedy zamiast pochopnej decyzji, aby nie pójść tym razem na sesję, jednak na nią pójdę. I często taka sesja jest znaczącą. Z kolei sesja opłacona z góry powoduje rodzaj „łączności” pomiędzy terapeutą a pacjentem. Druga sprawa to kwestia destrukcji. Otóż nigdy nie wiadomo czy pacjent nie zacznie manipulować swoim przychodzeniem na sesje - każe na siebie czekać, zacznie chodzić „w kratkę”. Co wtedy robić? Czy co sesję prosić go, aby się poprawił? Nie miałoby to sensu, gdyż psychoanaliza powinna analizować zachowania i wypowiedzi pacjenta, a nie go „nawracać”. Z drugiej jednak strony jak tolerować kogoś, kto marnuje nasz czas, chodząc powiedzmy zamiast umówionych ośmiu razy w miesiącu, jedynie trzy razy? Czy zaprzestać z kimś takim terapii? Lecz może jego impulsy i opory są takie, iż inaczej nie potrafi, może właśnie w tej formie ujawnia się jego zaburzenie, a my przecież jesteśmy od tego, żeby mu pomóc, takiemu jakim jest. A może po prostu robi nam zwyczajnie na złość i dobrze się bawi? Istnieje też możliwość, że chodząc „w kratkę” pacjent nieświadomie prowokuje naszą złość. Być może w ten sposób ujawnia się agresywna część jego osobowości, być może wskazuje to na drzemiącą w nim nieświadomą potrzebę przeżycia traumy odrzucenia, zerwania relacji. Być może jest to przymus, który ukształtował się w nim pod wpływem zawiedzionej relacji w dzieciństwie. Powinno to być zanalizowane, pokazane mu. Jak jednak analizować, gdy naprawdę jesteśmy źli – rezerwujemy dla niego te godziny i nic z tego nie mamy. Jeszcze dwu takich pacjentów i „pójdziemy z torbami”. Psychoanalityk nie może sobie pozwolić na „nie-przeciwprzeniesieniową” złość na pacjenta, gdyż wtedy terapia traci sens. Czy miałby wyrzucić pacjentowi swoje żale? Czy może robić wszystko pod kątem tego, aby ten w końcu zapłacił? Nie, tak być nie może, analityk musi analizować, pracować z nieświadomym. Dlatego musi z góry zabezpieczyć siebie i terapię, a poprzez to nikogo innego, jak pacjenta. Tak jest wtedy, gdy pacjent ponosi pełną odpowiedzialność finansową. Wtedy sprawa jest czysta, i jeśli mimo tego opuszcza wiele sesji, jest to dla nas informacja o jego stanie psychicznym i przebiegu terapii. Pracujemy z nim nadal, próbując dociec dlaczego opuszcza sesje i mając nadzieję, że nasze interwencje terapeutyczne spowodują, że przestanie to robić. Ale nie w tym celu, żeby zarabiać za osiem sesji w miesiącu, a nie jedynie za trzy. Robimy to, by pomóc mu zrozumieć to, co się z nim dzieje i by terapia stała się dla niego jeszcze bardziej pomocna. Bo za osiem sesji mamy i tak zapłacone.

Postawa analityka musi być i jest specyficzna. Musi on zachować uwagę, zainteresowanie, empatię oraz poczucie odpowiedzialności za swojego pacjenta, a jednocześnie znaczny dystans. Nie jest możliwe w psychoanalizie jakiekolwiek spoufalanie się z pacjentami, spotkania poza terapią oraz ingerowanie w ich życie odbywające się poza gabinetem terapeutycznym. Nie wchodzą w grę rozmowy z osobami trzecimi o pacjencie (np. ze współmałżonkiem, rodzicami). Nie ma dawania rad czy dawania lub przyjmowania prezentów (jak ma to miejsce np. u lekarzy). Są to wszystko zasady obowiązującej w psychoanalizie wstrzemięźliwości. Z czego wynika taka postawa? Ma ona wiele uwarunkowań. Już od czasów Freuda twierdzi się, że psychoanalityk powinien być niczym ekran, na który pacjent rzutuje swoje fantazje. Jego neutralność i obcość (obcość „formalna”, emocjonalnie analityk zawsze staje się także kimś bliskim) względem analizanta umożliwia mu nieskrępowany rozwój przeniesienia. Najczęściej wydaje się nam, że ktoś bliski, ktoś kogo dobrze znamy, kto zna nas, naszą rodzinę, pracę, kto sam przed nami się otwiera i nam zwierza jest lepszym towarzyszem naszych zwierzeń niż osoba obca. Nie jest to prawdą. Owszem, w codziennym życiu tak to często wygląda. Jednak w trakcie terapii, właśnie neutralność oraz swego rodzaju „obojętność” analityka daje nam poczucie bezpieczeństwa i pole do zwierzeń. Z rodziną, znajomymi, przyjaciółmi wiąże nas szereg zobowiązań. Nawet, gdy nie jesteśmy tego świadomi, w głębi wiemy, że takie lub inne nasze wypowiedzi wywołają pewne reakcje, być może dla nas niepożądane. Dlatego cenzurujemy te wypowiedzi. Oczywiście także w trakcie psychoterapii możemy myśleć o ocenie przez terapeutę, mieć poczucie wstydu, winy, czuć się głupimi, słabymi itd., co będzie powodowało trudności w mówieniu. Jednak nieoceniająca, akceptująca postawa terapeuty, a także – jak sądzę - to że zwraca on najczęściej uwagę na rzeczy zupełnie inne, niż te, które nam wydają się istotne lub właśnie chociażby wstydliwe, powoduje, że nasze opory minimalizują się. Psychoanaliza zdaje sobie sprawę z tego, że istnieje opór przed ujawnianiem zawartości własnego umysłu. Jej doświadczenie pokazuje jednak, iż proces tego ujawniania, nawet jeśli blokowany, ma charakter leczniczy. Wie także, że opór i jego intensywność oraz obszary, których dotyczy to czynniki indywidualne dla każdego pacjenta. A ponadto, że ów ujawniający się na sesjach opór ma związek z czynnikami, które wywołały problemy pacjenta. Jest to jakby ta sama siła. Ale o tym napiszę w kolejnym artykule.